|
Dziwny dzień Dzień dziwny, bo zaczął się jakoś bylejak. Po pierwsze zaspałam. Po drugie obudziłam się ze świadomością, że Internet, który mam od Ery, a który jeszcze nie wygasł (przechodzę do Plusa), działa fatalnie. Sprzęt od Ery się zepsuł i usiłuję z ich kartą SIM działać na sprzęcie Plusa, z którego wyjadłam już limit transferu na ten miesiąc.
No więc zaspałam tak bardzo, że Czarnula zrezygnowała z siedzenia na mnie i czekania aż wstanę i poszła spać do koszyczka. Potem spóźniałam się na wszystko po kolei z wyjątkiem Coyoty, która na mnie czekała jak zwykle. Ponieważ spóźniłam się na pociąg, pojechałam autobusem.
W autobusie początkowo było spoko, ale na kolejnych przystankach zaczął wsiadać jakiś dziki tłum ludzi. Do tego tłumu wsiedli kontrolerzy i nawet kogoś złapali. Kontrolerzy wysiedli, po czym dwa przystanki dalej, razem z kolejnym dzikim tłumem ludzi wsiedli kontrolerzy. Tym już się nie udało. Pan, który siedział przede mną miał sprawdzany bilet chyba ze cztery razy, ale oświadczył kontrolerom, że mu to nie przeszkadza. Potem chciał jeszcze komuś w czymś pomóc i ogólnie był uczynny i grzeczny, aż zwracało uwagę. Dodam, że robił wrażenie absolutnie trzeźwego.
Nie była natomiast trzeźwa licealistka, która stała obok mojego siedzenia i straszliwie śmierdziała piwem.
Po wysypaniu się z autobusu już było standartowo - metro i następny autobus normalnie. Po dwu godzinach od wyjścia z domu dotarłam do pracy i OK.
W drodze powrotnej zaczęło się jakby lepiej. Wyszłam za późno ale zdążyłam na pociąg, na który się miałam spóźnić. Mimo że był to pociąg radomski znalazłam całkiem niezłe miejsce, choć naprzeciwko młodego człowieka z tych ordynarnie rozkraczonych, czego nie znoszę. Natomiast na Zachodnim wsiadł śmieszny gościu i siadł se nieopodal. Nazwałabym go "leśnym dziadkiem", gdyby nie to, że był pewnie niewiele starszy ode mnie. Był za to bardzo zniszczony, do tego miał zniszczony plecak z aluminiowym stelażem i zniszczone rzeczy do niego przytroczone. Ubrany był w ubiór "leśny" i niechlujny. Aaa! czapkę miał z jakiegoś biednego barana. Pociągnęłam ostrożnie nosem i... nic. Pociągnęłam znowu, zaciągnęłam się nawet i najwyraźniej "leśny" (no, nie dziadek jednak) nie śmierdział. Widać świat nie jest jeszcze taki zły.
Od razu poprawił mi się humor, że nie muszę szukać innego miejsca, a "leśny" zaczął gadać... Nie wiem co, ale pewnie nic ważnego bo dziewczyna, do której gadał nie przerywała czytania książki. Ludzie wokół zaczęli się trochę chichrać - widać gadał śmiesznie. Tylko młody człowiek naprzeciwko mnie robił zdegustowane miny. Najwyraźniej mimo rozkraczenia był "z pretensjami". Znielubiłam go zdecydowanie.
Na Rakowcu towarzystwo za mną zaczęło śmiać się radośnie. Do przedziału wlała się gromadka pań w różnym wieku śmiejąca się do tego towarzystwa. Okazało się, że się znają i cieszą się ze spotkania. Atmosfera była miła.
Gdzieś dalej, może na Okęciu, wreszcie przysiadły się do nas - mnie i rozkraczonego - dwie kobiety. Jedna na schwał. Ta potężna zadecydowała, że obok mnie siądzie jej szczupła koleżanka a sama przywaliła rozkraczonego. Chcąc nie chcąc musiał się skroczyć. Pewnie wolałby już siedzieć obok leśnego, ale leśny miał już sąsiedztwo:) Humor mi się poprawiał z minuty na minutę.
W Piasecznie czekała posłusznie Coyota.
Koty w domu.
Jak tylko dałam kotom kolację i nastawiłam ziemniaki na swoją, to pomyślałam sobie, że spróbuję użyć starego software od Ery, choć był do innego sprzętu. Internet chodzi teraz gładko, a ja mam przed sobą całą noc pełną wyzwań informatycznych. I może być przyjemnie bez alkoholu? Wysłany przez: , date: 2013-04-10 22:33:00 , post nr: 4
|